dodano 18 cze 2011, o 10:31
Porządne otwarcie sezonu, choć odniosłem podobne wrażenie, jak Mario. Cały czas zastanawiałem się, czy przygodę z Fringe można byłoby zacząć bezpośrednio od tego epizodu. Na nieszczęście tej produkcji, odpowiedź brzmi 'Tak'. Czuję się, jakby ktoś mnie oszukiwał przez ostatnie ~900 minut, a teraz zrobił coś, co było podsumowaniem tych ~100 minut, które w pierwszym sezonie były największą zaletą serialu. Nie chcę tu już się jednak rozdrabniać nad tym, że pierwsza seria była nudna i w ogóle 'fuj', ale muszę przyznać, że druga (choć to tylko pierwszy odcinek) spełnia moje oczekiwania. Było wszystko co najlepsze we Fringe. Wyraziste postacie, ciekawe opowieści z przeszłości, humor z pierwszej ręki. Nawet na Petera nie mogę narzekać. Początkowo byłem zły na nową postać, pani agent, ale z biegiem odcinka antypatia do niej słabła. Choć myślałem, że będzie bruździć Fringe Division, tak teraz wiem, że będzie chciała się wykazać przy pracy z nimi. Tu się pojawia pytanie. Czy ta agentka jest niejako zastępstwem dla Charliego? Wydaje mi się, że tak. I skoro już piszę o tej postaci, to zrobiło mi się bardzo smutno, kiedy okazało się, że został zabity. Francis był jedną z moich ulubionych postaci. Teraz może pod formą zmiennokształtnego zagra w kilku epizodach, ale strata jest niewyobrażalna. To był największy szoker epizodu, ale wspomnę też o drugim, bardziej sympatycznym. Pocałunek Niny i Broyles'a. No po prostu banan od ucha do ucha, omal nie spadłem z krzesła. Odcinek zaprezentował wysoki poziom i mam nadzieję, że następne będą to kontynuować. 9/10.