Jeszcze nikt nie skomentował? Wstydźcie się
- genialne. Niemal rok oczekiwania i wcale się nie zawiodłem. Odcinek chłonąłem jak gąbka wodę lub ćpun niebieską metę i niemal godzinę po jeszcze jestem rozemocjonowany jak nastolatka po Zmierzchu. Takie to było dobre. Nie chodzi już o fabułę i historię, ale o niepowtarzalną stylistykę, którą wciąga i przykuwa do ekranu nawet jak się nic nie dzieje. Pokłony do samej ziemi przed Vincem Gilliganem. Należą mu się
- już początek oznajmił, że wróciliśmy do domu, do starego dobrego dilera. Pierw klimatyczna jazda na desce w basenie z eksperymentami w kręceniu czyli klasyczna scena o niczym. Potem Walt znany z odcinka premierowego piątego sezonu - zarośnięty i zaniedbany. Nie od razu jednak skojarzyłem, że to jego dom. Istna rudera, napis na ścianie Haisenberg, ale rycyna została. Po co mu? Co się stało wcześniej? Jak jego sekret wyszedł na światło dzienne? Zszokowana sąsiadka (Hey, Carol!) to potwierdza. I jak udało mu się uniknąć więzienia? Taka krótka scena, zero dialogów, a ile informacji, niedomówień i emocji!
- dalej mamy Hanka. Czyli scena gdzie skończyła się pierwsza część sezonu. Powrót do przeszłości, a klimat wciąż obecny. Szwagier zszokowany, udaje chorobę żołądkowo i zmywa się z imprezki zabierając książkę. Wraca i powoduje wypadek. Kapitalnie pokazano jego szok i niedowierzania. Potem śledztwo, łączenie kropek i upewnianie się, że to co podejrzewa to prawda. Nie spodziewałem się tylko, że tak szybko dojdzie do konfrontacji z Waltem. Mocna scena! Pozbawiona muzyki, skupiona jedynie na dialogach. Hank niezwykle wstrząśnięty, wyrzuca Waltowi to co każdy widz o nim myśli, a tamten spokojnie oznajmia mu o tym, że znowu jest chory. I koniec odcinka! W takim momencie. O jak dobrze, że za tydzień kontynuacja. Będzie można zobaczyć co zrobił Hank. Pewnie pozostanie w zawieszeniu i się będzie zastanawiał, ale mam nadzieje, że dojdzie szybko do czegoś. Chciałbym żeby ten flashforward z początku nastąpił maksymalnie w 14 odcinku, ale raczej nie ma co na to liczyć.
- scena w myjni była równie klimatyczna mimo, że tak odbiegała nastrojem od tego co działo się wcześniej. Walt jako troskliwy właściciel, planuje drobne zmiany oraz ekspansje. Eleganckie ubrania i współpraca z żoną. Potem pojawia się Lydia. Oczywiste było, że będą przez nią kłopoty. Dziwi mnie bardzo, że Walt pozwolił jej żyć. Rozstrzępiona emocjonalnie oportunistka robiąca wszystko by przeżyć. Musiało się to zwrócić przeciw Waltowi. Na razie spokojnie, prosi go tylko o powrót, ale będą kłopoty. Soon shit hit the fan i to w kilku miejscach na raz, a Walt będzie musiał ponieść konsekwencję swoich czynów. W międzyczasie broni go Sky, która odzyskała spokojne życie u boku męża, nie chcę tego stracić i grozi Lydii. Taką właśnie Sky lubię i trochę żałuję, że nie zajęła się na poważnie prowadzeniem kryminalnej działalności Walta, ale to akurat by nie pasowało do wydźwięku serialu
- scena jak Skinny Pete i Badger rozmawiają o Star Treku była genialna! Absurdalna historia, rozmowa o niczym, a trwała dobrych kilka minut. Wszystko to by podkreślić obojętność Jessego. Dostał kasę, ale wszystko mu jedno. Ma wyrzuty sumienia i to widać. Wizyta u Saula (scena w poczekalni!) i chęć oddania całej kasy dla rodziny Mike'a i zastrzelonego dzieciaka. Wszystko zgodnie z jego charakterem. Oczywiście spanikowany Saul dzwoni po Walta po czym znowu niesamowita rozmowa. Znowu w ciszy by podkreślić jakie to ważne. Walt kłamie i manipuluje jak tylko się da, a Jesse mu nie wierzy. Potem kolejne załamanie i wyrzucanie kasy z samochodu. Cudownie zrobiona i pomyślana scena! Ja tyko czekam na kolejne spotkanie Hanka i Pinkmana bo to musi nastąpić.
- jak skończy się serial? Wciąż nie wiadomo. Początek sugeruje finał w stylu Scarface, ale równie dobrze serial może się z nami bawić. Prędzej obstawiałbym zakończenie z Ojca chrzestnego. Jednak nie śmierć Vito w otoczeniu rodziny tylko raczej samotnego Michaela. Wyjaśni się za 7 odcinków.