True Blood S06E10 - Radioactive
Spoiler:
----------------
- całkiem znośne to było i dobrze rokuje na przyszłość. Może początek zbyt chaotyczny i nudnawe, ale czuć było pewno lekkość i absurd. Nieźle wykonana scena walki, pozbycie się kolejnych aktorów z obsady (Warlow, Eryk (?)) i wcześniej absurdalna gra w siatkówkę i śmiesznie ubrane wampiry w stroje Jessicy. Było na co popatrzeć i z czego się pośmiać. Trochę żałuję, że wycofano się z pomysłu z wampirami w świetle dnia, ale do przełknięcia.
- druga część finału dobrze rokuje na przyszły sezon. Przeskok w czasie o pół roku i istotne zmiany w konstrukcji świata. Wampiry zarażone Hep-V atakują miasteczka, a ludzie w Bon Tompes będą się łączyły w pary z wampirami. Dobrze się to zapowiada, klimatycznie troszkę jak The Walking Dead, ale też czuć powrót do pierwszego sezonu gdzie to miasteczko będzie najważniejsze. Ciesze się też, że nowe wampirzyce przeżyły - Violet i Willa. Jak tego nie zapsują szykuje się niezły sezon. Oczywiście jeśli nie pójdą zbytnio w dramatyczne wątki
- Sookie z Alcidem?! Serio znowu do tego wracamy? Chociaż lepsze to niż z Billem czy Erykem. Ogólnie mało co mnie ona obchodzi. O wiele ciekawsze są wątki innych - problem Jasona z Violet która go zdominowała, Jessica chcąca odkupić swoje grzechy, Andy czujący nienawiść do wampirów, Arlene prowadząca bar i Sam nowym burmistrzem. Bez zbytniego przeładowania i udziwniania, tylko nowa sytuacja w mieście.
- najbardziej w odcinku nie podobało mi się jak pozbyto się Warlowa. I to niby był wampir z 6 tysiącami lat na karku? To pojawienie się Neila to swoista deus ex machina i oszukiwanie widza. Dobrze się na to patrzyło (przypomniano sobie nawet o kryjówce Eryka), ale zero w tym logiki