True Blood S06E09 - Life Matters
Spoiler:
----------------------
- znowu rozczarowanie. Pół odcinka to kompletne nudy. Terry umarł, ładnie pokazano rozpacz Arlene, ale nastrój żałobny i wspominki zupełnie niepotrzebne. To nie jest serial dramatyczny, a tak właśnie chciał wyglądać ten odcinek. Zero ciekawych motywów z przeszłości, równie dobrze mogłoby ich nie być. Terry nie był taką postacią za którą się będzie tęsknić więc poświęcenie mu połowy przedostatniego odcinka to nieporozumienie. I co tam robi Alcide?! Przecież oni się chyba nawet nie widzieli. Jedyny plus to wspomnienie Hoyta. Oby tylko nie zechciał wracać do serialu
- o wiele ciekawiej było u wampirów. Przyjemna akcja, trochę gore, epatowanie krwią i troszkę absurdów. Nie tak fajnie i widowiskowo jak mogło być, ale znośnie. Tylko ten cały wątek mesjasza mi średnio pasuje. To co teraz Bill zachcę stworzyć rasę podległych wampirów? Poza tym nie ogarniam tego jak wypiciu kilku kropli krwi Warlowa pozwala wampirom chodzić za dnia... Zupełnie zmarnowany potencjał całkiem niezłego wątku. Jest też Eryk - prawdziwy hero, ten co wyzwolił wampiry, a odchodzi sam. Ech kolejny rozbrat się szykuje... Za dużo fabularnych dziur w odcinku, za bardzo chciał być poważny. Dobrze, że przynajmniej dużo wampirów
- jakie nastroje przed finałem? Chyba zrezygnowanie. Ciężko będzie uratować ten sezon. Wątek Sookie chcącej być wampirem średnio mnie obchodzi, a reszta nie zmierza w jakimś konkretnym kierunku. Szkoda bo tak fajnie się zapowiadało