Muszę zacząć od tego, że mi się Dean w tym odcinku nie podobał, niestety... A sam odcinek - zbyt wiele dziwnych rzeczy się działo.
Bobby wyskakuje nie wiadomo skąd, nie tłumaczy co się z nim działo, jak przeżył, jak ich znalazł. Poza tym był zdecydowanie zbyt spokojny w stosunku do zachowania Sama. Powinien się zmartwić choć trochę uciekinierem z Szatanem w mózgu, a ja miałam wrażenie, że on zwyczajnie sytuację zlewał.
Sam wymykający się w środku nocy też mi trochę nie podszedł, za to Dean w tej sytuacji był idealnie Deanowy - rozwalić gips i ruszyć na poszukiwania.
Perełka - drzwi otwierają się przed Samem i wylatuje z nich wściekła pięść
Ale jak już pisałam, nie podeszła mi też akcja z zabiciem przez niego zabicie Amy, a to jak potraktował chłopaka... Serio, przez chwilę miałam wrażenie, że po prostu go zabije, jak jego matkę. Nieładnie.
Akcje Lewiatanów też jakieś takie niezorganizowane, chaotyczne, nic konkretnego, same telefony. No i dajcie spokój! Stworzenia super potężne, nie do zabicia a karetki nie dogonią? Really?!
Wyczuwam jakiś taki spadek formy, nie wiem czy to tylko może wrażenie, ale coś się pokiepściło w tym odcinku. Serio nie mogę się już doczekać jakiejś akcji z poważnym polowaniem, bracia znów razem i nawet nie miałabym nic przeciwko kilku psychotycznym wizjom Sama. Ale przede wszystkim czekam z niecierpliwością na Casa i może wreszcie coś zaczęło by się dziać w związku z Lewiatanami?
Czekałam, czekałam na ten odcinek, i czekałam, i... Przykro mi to stwierdzić, ale po wspaniały początku ten odcinek odrobinkę mnie zawiódł.
Oby się poprawili w następnych bo się zdenerwuję, jak się okaże, że po poprzedniej serii, w tej tylko początek był mocny.