Wreszcie upragniony finał sezonu. Oglądałem go w dniu premiery, także dawno temu, ale na tyle przepadam za tym serialem, że pamiętam doskonale większość wydarzeń. Nie chce mi się pisać wrażeń dotyczących każdego odcinka, więc po prostu powiem, co myślę o całym szóstym sezonie.
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że naprawdę lubię ten serial i niektóre negatywne aspekty przysłania mi owa sympatia do Hanka.
Sezon szósty ratuje Faith. Jej obecność, niesamowicie zarysowana postać i genialny charakter sprawiają, że z zapartym tchem czekałem na następny odcinek, by po prostu posłuchać jak mówi. Do tego przedstawiona jak prawdziwa muza. W końcu nie bez powodu znalazła się na moim avatarze

Uważam, że jest to jeden z najlepszych sezonów, ale nieszczególnie na to zasługuje. Jest to bardziej moja kwestia osobista. Cholernie podobała mi się Faith, Atticus też całkiem przypadł mi do gustu... Samo skupienie całego sezonu na rockowej muzyce jest dla mnie kolosalnym plusem. Dlatego głównie przez tematykę bardzo przyjemnie oglądało mi się cały sezon. Zakończenie oczywiście w starym stylu. Wątpię, by ktoś łudził się, że Hank pojedzie w trasę z zespołem i zostanie z Faith. Denerwuje mnie fakt, że wszystko kręci się dookoła Caren, ale głównie o to chodzi w całym tym serialu. Przez ich miłość serial jest wpisany do gatunku "czarnej komedii / dramatu".
Szósty sezon podobał mi się zdecydowanie bardziej niż chociażby dwa poprzednie, ale uważam, że powinni powoli kończyć Californication albo chociaż uśmiercić kogoś istotnego...