Oba odcinki skomentuję tutaj, bo już nie pamiętam dokładnie co było w tym, a co we wcześniejszym.
Przyznam, że trochę rozczarował mnie ten finał. Po poprzednim, rewelacyjnym odcinku spodziewałam się czegoś ciekawszego, a tak przez 120 minut momentami wiało nudą, głównie ze względu na nadmiar Izzie i dopiero ostatnie 4 minuty to była absolutnie miazga, która uratowała ten odcinek od całkowitego przekreślenia. 4 minuty czyli od momentu kiedy Mer odkryła, że mężczyzna ze zmasakrowaną twarzą to Georgie. Aż mnie ciarki wtedy przeszły. Chwilę potem Izzie traci przytomność i oboje z George'em spotykają się w windzie i jest jeden wielki cliffhanger. Gdyby nie to, że zarówno Katherine jak i T.R. chcieli odejść z serialu to byłabym spokojna, a tak wszystko wskazuje na to, że dla obojga mógł to być ostatni odcinek.
A tak odnośnie reszty odcinka:
Bailey odkryła, że jej powołanie to chirurgia ogólna, a nie pediatria. Jak się cieszyła jak Da Vinciego przywieźli

. Do tego odeszła od męża/mąż odszedł od niej? W sumie nic nowego, bo ich związek odkąd pamiętam praktycznie nie istniał.
Lexie/Mark - haha, uwielbiam ich. Najlepsza była scena jak Mark zaproponował jej mieszkanie, a ona wyjechała z tekstem, że za 10 lat

. Całe szczęście, że w następnym sezonie ma być ich więcej na ekranie.
Mer/Der - kłótnia przed ślubem, fajnie, ale szkoda, że nie było ślubu. Chyba, że liczyć ten z karteczki samoprzylepnej

Owen/Cristina - w końcu coś ruszyło, ale to jeszcze nie to na co czekałam