Gra w kości - wszystko fajnie, jest zabawa itd, ale czy nikt na sali nie zauważył ZŁOTYCH oczu Merlina? Pół sali się na niego gapiło i nikt? Serio...?
Na prawie cały odcinek Arthur i Merlin zostają rozdzieleni. Arthur uważa Merlina za tchórza, a ten drugi idzie z Gwainem do Kryształowej Jaskini. Wreszcie dostaliśmy więcej Gwaine'a, nawet jeśli dał się zwieść i zaciągnąć do łóżka zdrajczyni.
Merlin walczy z Morganą i widzi swoje ojca - fajny akcent, kazał mu uwierzyć w siebie i Merlin odzyskał magię. Szkoda tylko, że wyrusza do walki jako swoja stara wersja, ale gdyby robił to jako on dzisiejszy, to wywołało by to zbyt dużo niepotrzebnego zamieszania w trakcie walki więc w sumie rozumiem ten ruch. No i we wszystkich wizjach przyszłości widzieliśmy go właśnie w tej starej wersji więc nie ma zaskoczenia.
Fajno było również to, że Merli był w stanie porozumieć się z Arthurem i że król tak szybko i bezwarunkowo zaufał temu co usłyszał we śnie, to dowodzi jak duża jest jego wiara w Merlina.
Dla odmiany Mordera było niewiele. I dobrze, od jego przemiany jego losy jakoś przestały mnie interesować. A pomysł ze smoczym ogniem użytym na mieczu - nieee... No i dlaczego Aithusa ciągle jest z Morganą?! Czy Merlin na prawdę nie może jej zabronić do niej wracać, nakazać jej bezwarunkowe posłuszeństwo tylko względem siebie? Jest Dragonlordem, na litość boską...
Bitwa się zaczęła, plan Morgany nie wypalił dzięki Merlinowi. Aż się boję zaczynać ostatni odcinek, jak to się wszystko skończy.
PS. Mam wrażenie, że z odcinka na odcinek uczesanie Morgany robi się coraz bardziej szalone