'Jestem jak łabędź'
I na tym kończy się pozytywny aspekt tego odcinka.
W sumie to jestem rozczarowana. Oczywiście! Wszystko przez kobietę. Od chwili pojawienia się Mordreda w Camelot nie ma ani słowa o niej, a tu nagle spotykają się i okazuje się, że on ją szaleńczo kocha... Serio? Ma wrażenie, że twórcy jakoś na siłę odepchnęli Mordreda od Arthura - przez całą serię był jego wiernym pieskiem i jakoś trzeba to było zakończyć, a jaki lepszy powód do zdrady niż kobieta?
I nie byłaby aż tak zawiedziona gdyby nie był jeden z najważniejszych odcinków serii! Mordred wreszcie spotkał swoje przeznaczenie i zjednoczył się z Morganą i nie można było tego zaplanować trochę bardziej... epicko?
Sama Kara irytująca do granic możliwości. Walczy za wolność i nie uważa za zbrodnię morderstwa ludzi. No ja pierdzielę, czemu nikt mnie nie wyprowadził z błędu - przez pięć serii myślałam, że Druidzi są nastawieni pokojowo... Niespodzianka. Cieszę się, że to w sumie tylko jedna postać zaburzająca wizerunek Druidów.
Przynajmniej Morgana wie już kim jest Emrys. Ale czemu tak późno? Dwa odcinki zostały do końca. Dwa! Co ona niby zdąży przez ten czas zrobić?
Po tym odcinku aż się boję sięgać po następne, ale czas wreszcie dowiedzieć się jak się losy Arthura i Merlina kończą w tej serii.