Po fatalnym sezonie czwartym obiecałam sobie, że piątego nie zacznę. Ale doszły mnie wieści o planowanym szóstym sezonie, a sesja już za mną więc what the hell...
Jest jednak JEDNA rzecz, której mi brakowało z tego serialu - intro *.*
Fajna pierwsza scena, Bill sobie spokojnie rozmawia, a Eric się męczy i super-szybko sprząta pozostałości po wampirzycy
Sookie za namową Lafayetta namawia Pam by przemieniła Tarę. To się nie skończy dobrze... Ciało Jesusa znika. Co gdzie jak kto i po co?
Jason... On nigdy się nie nauczy... Steve wreszcie przyznał, że jest gejem. Jakby to była jakaś nowość
Ale kto go zmienił? Jessica na ratunek przed zakochanym wielebnym. A później wszystko wraca do starego porządku i Jason odwiedza ją podczas imprezki - tylko od kiedy on się taki porządny zrobił i nie przeleciał studentki?
Sam w tarapatach z watahą, na szczęście Alcide się przyznaje. Obrzydliwy rytuał zjadania dawnego przywódcy...
Eric, ty psie... Porzucony przez Sookie kilka godzin temu a już liżesz migdałki swojej siostry? Ugh...
Sook wie o Russelu od Alcida - mam wrażenie, że on jest jedyną męską postacią w tym serialu, która jej notorycznie nie kłamie. Super fajnie by było jakby się wreszcie zeszli.
Terry'ego odwiedza dawny znajomy z wojska, okazuje się, że u ich znajomych też były pożary w domach i ma to (może) jakiś związek z nocą w Iraku? Ciekawe jak to dalej pociągnął.
Świetne aresztowanie Billa i Erica: 'Do not fucking move!'
Co teraz z nimi będzie?
Wiedziałam, że Tara się zerwie i będzie chciała zjeść Sookie
W zasadzie powrót nie taki zły jak się spodziewałam, ale w przypadku True Blood poziom spada od pierwszego do ostatniego odcinka, więc nie ma się jeszcze co cieszyć. Mam jednak nadzieję, że nie będzie źle.