4x14 - The Grove
Spoiler:
----------------
- bałem się tego odcinku bo miał w całości powiadać o Tyreesie, Carol i dziewczynkach, a nie są to moje ulubione postacie. Jednak zainteresowanie i nadzieje na dobrą telewizję podsyciły wywiady z Melisą McBride. Nie czytałem, nagłówki wiele nie zdradzały, ale można się było domyśleć, że ktoś zginie. Przecież po zwykłym epizodzie nie ma co przepytywać aktorów. Obstawiałem na nią po tym jak Ty dowie się prawdy co stało się z Karen. O jak się myliłem! Postanowiono uśmiercić dzieci. Dzieci! Nie zdarza się często w serialach, że one umierają na ekranie. Tutaj się tego nie badano i dzięki temu postanowiono po raz kolejny pokazać jak brutalny jest świat po apokalipsie, do czego są zdolni ludzie i że normalność już dawno zanikła. I zrobiono to w sposób bardzo dosadny i poruszający.
- Mika i Lizzie okazały się być ostatecznie całkiem ciekawymi postaciami. Już ostatnio było widać, że coś mrocznego siedzi w starszej z nich, ale ten odcinek jeszcze lepiej je sportretował. Młodsza to humanista wierząca w ludzi w ten banalny dziecięcy sposób, ale rozumiejąca konieczność zabijania szwendaczy, druga to przeciwieństwo. Była w stanie zabić człowieka, jak i zombiaka jeśli nastąpiła taka konieczność, ale wydaje się jej, że może się zaprzyjaźnić z szwendaczami. Jej dziecięcy mózg widzi w nich nie tylko zagrożenie, ale też towarzystwo. Czy też nawet jednostki lepsze od ludzi. I przez to postanawia wyzwolić siostrę z tego okrutnego świata. Dać jej nowe życie, gdzie będzie się można tylko szwendać bez celu, ale też bez cierpienia. I dlatego ją zabija. Mocny i zaskakujący widok po tym jak jeszcze niedawno zostały uratowane przed pewną śmiercią. Ciarki o plecach przeszły dodatkowo jak opowiadała, że chciała to zrobić z Juddith po czym się zreflektowała, że tak nie wolno jak Carol jej przypomniała, że przecież ona nie może chodzić. To było straszne.
- jednak prawdziwe uderzenie miało jeszcze przyjść. Najprostszym wyjściem byłaby śmierć Lizzi z rąk przemienionej siostry. Tylko, że to byłoby banalne. Carol postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, proponuje Tyreesowi, że z nią odejdzie gdyż stanowi zagrożenie dla siebie jak i towarzyszy. Tylko, że to oznaczałoby pewną śmierć Ty'a i Carol. Więc trzeba zrobić to co konieczne. Carol, która straciła córkę, musi zabić przybraną. Strzela jej w tył głowy na łące z kwiatami. Szok, niedowierzanie. Dawno ten serial nie wzbudził u mnie tyle emocji. Scena została jeszcze spotęgowana, pytaniem Lizzi czy Carol się na nią gniewa i czy zrobiła coś złego oraz rozmową o kolorze dymu, analogiczną jaką Carol przeprowadziła z Miką. Na prawdę brawo dla scenarzysty jak doprowadził do tych wydarzeń (wcześniej zabawa w dom i plany na przyszłość), nie czuć było taniego dramatyzmu, a autentyczne emocję.
- co zaskakujące to nie było wszystko. Na końcu Carol wyjawia prawdę kto zabił Karen, a Tyreese jej wybacza. Rozumie konieczność tej decyzji i wie, ile to kosztowało Carol, że zabrało jej cząstkę duszy, ale nie złamało.