3x12 - The Star
Spoiler:
--------------------------------
- i po finale. O tym sezonie można wiele mówić, ale może kiedy indziej, skupie się głównie na ostatnim odcinku. Nie był może on oszałamiający, nie pozostawił wielkiego cliffhangera czy roztrojenia emocjonalnego. Był solidnym zakończeniem pewnej historii. Na Brodyego przyszedł czas. Jego śmierć może specjalnie nie zaskoczyła bo od dawna się na nią szykowało, a tytuł odcinka odnosił się do gwiazdek poległych na ścianie CIA. Ktoś musiał umrzeć, a Nicholas był naturalnym wyborem. Najbardziej podobały mi się jego ostatnie sceny z Carrie. Rozważanie nad odbieraniem życia, odkupieniem i sensem bycia żołnierzem. Było też pogodzenie się z własnym losem. Oby się też bez ostatnich słów i wyznać miłości. Podobał mi się koniec tej historii tak jak i ostatni story arc sezonu. Szkoda, że pierwsze 8 odcinków tak bardzo odbiegało klimatem jak i jakością
- ostatnie 20 minut dzieje się po przeskoku w czasie czyli sytuacja bliźniacza do tej z True Blood. Na szczęście nie było diametralnych zmian, szkoda tylko, że nie otworzono jakiś arcy ciekawych wątków. Ciąża Carrie, Saul na emeryturze czy transformacja Iranu nie napawają optymistycznie. Najgorzej wypada oferta pracy dla Carrie jako szefowej placówki w Turcji. To jest strasznie naciągana. Lockhart, który przekłada misję nad ludzi daje znaczący awans niestabilnej Carrie. Zupełnie to nie pasuje do tego serialu, który tak bardzo starał się być realny w pierwszej serii.
- czwarta seria Homelanda nie ziębi mnie ani grzeje. Nie napalam się bo nie ma na co. Błysk geniuszu był raczej jednorazowy i teraz pozostaje tylko przeciętny serial. Oby tylko nie spadł poniżej pewnego poziomu