Pokazały się postacie, których brakowało mi w poprzednim odcinku - Theon, Jamie no i wspaniała Arya. Za to brakowało mi niestety Danny...
Robb dalej zanudza. Wybiera się na pogrzeb zamiast zbierać ludzi, matka dalej w kajdanach. Ale przynajmniej znów pojmano Jamiego. Tylko muszą go jeszcze dostarczyć. Jego żona równie nudna, nie wiem w ogóle po co ta postać była wprowadzana, nie wprowadza nic poza konfliktem na linii nie wypełnionej obietnicy małżeńskiej...
Za to Cat dostała wspaniałą scenę historii Jona. Błagała bogów by go zabrali, a kiedy ten zachorował błagała by pozwolili mu żyć, przyrzekła, że będzie jego matką, będzie go kochać i da mu nazwisko. Szkoda tylko, że nie była w stanie dotrzymać słowa.
Arya, wreszcie

Razem ze swoimi kompanami natknęli się na Bractwo bez sztandarów, które wielu ludziom przysporzyło wiele problemów w trakcie przesłuchać. Thoros wypadł niesamowicie, zaproszenie na obiad, wypytywanie, ale jednocześnie dotrzymał słowa i był gotów ich wypuścić. Również scena z łucznikiem Anguy'm świetna. No i pojawił się też Ogar i wydał jej prawdziwą tożsamość. Ciekawe co teraz Bractwo z nią zrobi... Mam nadzieję, że nie narobią problemów a będą raczej sprzymierzeńcami bo to świetna gromadka i bardzo chciałabym zobaczyć ich więcej razem z Arią, Gendry'm i może Ogarem.
Bran dostał dość dużo czasu i super. Świetna nowa postać z nim powiązana - Jojen Reed i jego siostra. Coraz więcej dowiadujemy się o jego zdolnościach i oby tak dalej. No i oby Jojen i Meera Reedowie pozostali w serialu na dłużej bo zdecydowanie ich polubiłam.
Theo męczony niesamowicie, pytany nie wiadomo o co i dlaczego i o co w tym wszystkim chodzi. Ktoś mu idzie co prawda z pomocą, ale nie jestem z tego powodu jakoś szczególnie szczęśliwa, nie przepadam za szczurem...
Sansa na spotkaniu z Margery i jej babką - przedziwna scena. Wypytują ją o Króla, a ta strasznie się plącze, to coś jej się wypsnie, a to znowu kłamie w żywe oczy. Ale w końcu przyznała, że jest potworem. Co ciekawe Margery i jej babka niewiele sobie z tego zrobiły, a Margery dalej uwodzi głupiego smarkacza. Mam nadzieję, że przyniesie mu ona jakąś krzywdę, może nawet śmierć.
Tyriona było malutko niestety, ale za to dostał scenę z Shae, informacje o Sansie i Littlefingerze. Szkoda, że nie wyjaśnili dalej planów Petyra co do Sansy. No i ten motyw z Tyrionem lubiącym Sansę? Um... Że co?
A na północy Sam się załamał i nie może uwierzyć, że bracia go zostawili. Taki trochę zapychacz, nie wiem po co to, no ale cóż. Mam nadzieję, że Sam w końcu się trochę pozbiera do kupy i zmężnieje. Jon dalej wędruje z Mancem i jego ludźmi w stronę muru, ciekawe jak długo tak pójdą.
Było dobrze, ale nie wiem czy lepiej niż w poprzednim odcinku. Na pewno mam nadzieję, na więcej Jona, Tyriona i Danny, która po poprzedniej serii musi się trochę poprawić