Od samego początku coś przeczuwałem, że dojdzie kiedyś w tym serialu do sceny łóżkowej Jimmy'ego i jego matki. Ta relacja między nimi jest strasznie chora. Sceny z przeszłości pokazujące poznanie Angeli, przyjazd jego matki i dowiedzenie się o ciąży oraz decyzję o wstąpieniu do wojska - były świetne.

Do tego dostaliśmy jeszcze współczesne sceny z Jimmym, gdy dowiaduje się o śmierci Angeli. Genialnie zagrane. Duszenie swojej matki (jak najbardziej słuszne po tych głupotach, co ona wygadywała) i starcie z Komadorem zakończone śmiercią staruszka...co za odcinek. Jeszcze Gillian krzycząca, aby dobił krwawiącego Komandora i jej słowa, że zostanie teraz mamą Tommy'ego. Chore!
Wątek Van Aldena w tym epizodzie był cudny. Najpierw pogaduszki z nianią i ciekawa opowieść o jego rodzicach. Później odmowa przyjęcie oferty Mickey'a. I na końcu genialne starcie w gabinecie z Esther, postrzelenie agenta i ucieczka. Jestem ciekawy losów Nelsona, jak nigdy!

Z Margaret zrobili jakąś religijną fanatyczkę...nie lubię tego.

Jej przekonania, że jej grzeszne czyny sprowadziły na córkę chorobę są strasznie głupie. Jak można w takie coś wierzyć.

Konfrontacja z Nucky'm była świetna. Jestem ciekawy, czy Thompson dzięki hakowi na Van Aldena wyjdzie z tej sprawy bez szwanku.

I co zrobi z Owenem, jak się dowie (Kathy?), że to z nim Margaret go zdradziła.

Mickey Doyle czuje się oszukany przez naszą paczkę...mam nadzieję, że zrobi coś wielkiego i nieprzewidywalnego, bo traktują go wielce lekceważąco.
Już nie mogę się doczekać finału, mam nadzieję, że Richard Harrow odegra w nim większą rolę.