Jeden z moich ulubionych odcinków 1. sezonu.
Zack i Hodgins w wyścigu pod prysznic odkażający.
a potem jak wyszli w ręcznikach, a Hodgins ne miał maski, bo pił ajerkoniak.
Ten odcinek zajął się bardziej postaciami niż sprawą, co było fajne, taka odmiana.
Booth ma syna, no i się wszyscy dowiedzieli, ale byli zdziwienie.
Fajne było wymieniania się prezentami - najlepszy był robot Zacka, który się nie słucha.
Hodgins dał Angeli fajny obraz, ale ciekawe z czego go zrobił.
Reszty prezentów nie pamiętam.
Bones anty-świąteczna. Smutną miała tą historię rodzinną. I nie dziwie się jej, że nie lubi świąt.
Generalnie śmiechowy ten odcinek...jak np. Hodgins próbował alkohol przemycić na imprezę. Ale też taki sentymentalny, jak każdego ktoś odwiedzał...no dobra Hodginsa odwiedziła chyba prostytuka, ale dobra.
Ale Angela ma ojca i musi być sławny. Booth ma fajnego synka a Zack ogromną rodzinę.
Sprawa miłosna też taka bardziej lajtowa i na końcu wszystko cudnie się skończyło, bo ona się dowiedziała, że on ją kochał i że naprawdę chciał lecieć do Paryża, a przy okazji dostały monetę wartą kupę kasy.
Naćpany Booth też był dobry.
Jak przytulił Goodmana albo wszędzie widział światełka...a reszta: It's not fair.
No i jeszcze jak w nocy poszedł do pracującej Bones i tak śmiesznie wyskoczył z czymś na głowie i potem nawijał o Bogu.
The man upstairs.