dodano 10 sie 2011, o 22:20
Po średnio udanym poprzednim odcinku, pójście trochę w stronę komercji opłaciło się - mamy miłosny trójkąt, choć podszyty niedomówieniami.
Zdecydowanie lepiej ogląda mi się parę Mike - Jenny. Odnoszę dziwne wrażenie, że nawet sam aktor preferuje aktorkę, która ją gra. Zmienia mu się zupełnie wyraz twarzy i jego oczy sprawiają wrażenie naprawdę zainteresowanego tym, co widzi.
To, co rzuciło mi się bardzo w oczy, to "sztywność aktorska" podczas scen nazwijmy to - łóżkowych. Nie oczekuję tutaj filmu erotycznego, ale wybuchnęłam śmiechem na widok zesztywniałego i niewiedzącego co zrobić z rękoma Harvey'a podczas scen uniesienia:) Taki pewny siebie prawnik, a intymne sceny grane przez niego są aseksualne. Podobnie sprawa ma się z Mikem, ale on z powodu "pierdołowatości" zostaje rozgrzeszony. - tyle w kwestii emocjonalno-kobiecej.
Pomysł z rozprawą sądowo jak dla mnie trafiony w dziesiątkę. Idealnie wkomponował się w cały odcinek, tworząc spójną całość.
Choć uwielbiam Donne, to jednak wolę jak jest dozowana w odcinku. A nawet aplikowana tak, że czuję się jej niedosyt. Teraz było jej za dużo, za dużo typowej Donny, która potrafi płakać teatralnie - a to już było...Hallo! To już było i nie ma sensu tego powtarzać. Donna zawsze tak, ale zawsze w porcji: poproszę o jeszcze.
I deser na koniec. Nie wiem skąd się biorą porównania Harvey'a do samego Housa. Może z niedokładnego obserwowania postaci, a poleganie jedynie na ogólnym zarysie. Obie postaci są zupełnie inne. Doskonale określił to sam Harvey: "Jestem twardy i sprawiedliwy". Czegoś takiego nie powiedziałabym o Housie.
Wracając do głównej myśli - Harvey wybrał co w jego życiu liczy się najbardziej - praca. Pokazał to w tym odcinku i choć pewnie rozmowa z Mikem po przegranym procesie stanęła mu przed oczami, kiedy Scotty wychodziła z baru, to nie posądzam go o desperacki wylot w dzień ślubu Scotty do Londynu, aby przerwać ceremonię.
Czasami tak to już jest, że choć wygrywasz, to jednak przegrywasz...