No proszę, finały Supernatural ciągle potrafią być dobre. Udowodnił to sezon ósmy i potwierdził dziesiąty. Szkoda, że pewnie podobnie jak w tamtym przypadku - wydarzenia z finału zostaną zbagatelizowane w kolejnej serii. Nie spodziewam się niczego innego, niemniej sam finał mi się podobał, szczególnie końcówka. Lubię, gdy wszystko się efektownie roz...pada
Rowena zabiła swoją miłość - niby fajnie, że pokazali jej ludzką stronę, ale wątek mocno na siłę, prawie nic nie wnoszący. Teraz ma super moc i będzie zabijać. Możliwe, że w jakiś sposób ona stała się "nosicielem" ciemności (a może powinienem napisać Ciemności). Crowley w poprzednim odcinku zrobił przerażające czerwone oczy i, choć polubiłem tę postać, liczyłem na kontynuację wątku. Niestety, przeliczyłem się pokładając wiarę w długoplanowe (dwuodcinkowe) zamiary twórców.
Co mnie zaciekawiło to śmierć Śmierci. To było coś. Pamiętam, jak swego czasu jegomość twierdził, że kiedyś zabierze i Boga. Cóż, chyba już nie zabierze. Dean zabrał Śmierć. Fajnie by było rozwinąć i ten wątek, bo przecież nie ma... śmierci. Jednak na takie cuda nie liczę.
Jedno trzeba Supernatural przyznać - po trzech pierwszych sezonach poziom spadł niemal do podłogi, ale cały czas usilnie stara się z nad nią utrzymać. Czasem trochę lepiej, czasem trochę gorzej, ale na razie się to udaje. Finał dziesiątego sezonu wpisuje się bez wątpienia w "trochę lepiej".